Ciałopresja, a może ciało-opresja?

Wszyscy chcemy się podobać sami sobie. Nie chodzi o popularność i dopasowanie do obowiązującego obecnie kanonu, myślę raczej, że każdy z nas ma taką swoją formę, w jakiej podoba się sobie najbardziej: włosy krótkie lub długie, zarost lub jego brak, tatuaże lub gładka skóra. Wolimy być szczupli albo umięśnieni, a może jeszcze inaczej – przyjemnie zaokrągleni. Co dzieje się jednak, kiedy z jakichś powodów ciało nie jest w stanie sprostać naszym preferencjom i wymaganiom?

Przecież ono ciągle się zmienia. Ulega kontuzjom, przybiera i traci kilogramy, choruje i zdrowieje, zmienia formę na czas ciąży i połogu albo po prostu się starzeje. Umieć akceptować ciało we wszystkich jego stanach jest wielką sztuką, zwłaszcza gdy nęka nas przewlekła choroba utrudniająca codzienne funkcjonowanie, problemy ze skórą lub niesprawność.

Przyjrzyjmy się życzliwej ciału. Dlaczego w naszej narcystycznej kulturze traktujemy je jak jeszcze jeden przedmiot, którym warto się chwalić, obiekt, który ma pokazywać siłę naszej woli, coś udowodnić lub przywabić do nas innych? Czy w ten sam sposób myślimy o swoim dziecku, przyjaciołach lub ukochanych zwierzętach? Czy moglibyśmy spojrzeć na siebie równie czułym i mniej zadaniowym okiem, podobnie jak patrzymy na naszych najbliższych?

AKCEPTACJA NIE OZNACZA PODDANIA SIĘ

Wielokrotnie obserwowałam, jak ludzie zaciskają zęby i walczą ze sobą w imię oczekiwanego rezultatu (bo przecież nie miłości). Siłą woli starają się rzucić palenie, utrzymać dietę lub regularne katorżnicze treningi. Nie wyobrażają sobie, że zamiast na nielubiane, ale efektywne zajęcia, mogliby pójść i poruszać się w sposób, który sprawia im przyjemność. Nie pytają: „do czego dziś zaprasza mnie moje ciało?”. Nie ma przestrzeni na takie refleksje, gdy rezultatem ma być konkretny i mierzalny efekt. A ciało może chcieć iść na rolki, poskakać w gumę albo bez napinki spacerować po lesie. Może zamiast znienawidzonego biegania chciałoby zatracić się w tańcu? Tylko czy mamy tyle odwagi, by pójść za tym głosem? Poprzez ciało możemy uwalniać emocje, wyrażać się i regulować poziom hormonów w organizmie. Współczesna kultura wpoiła nam jednak, że zaakceptowanie ciała takim, jakie ono jest teraz (jeśli nam się nie podoba lub choruje), oznacza, że jesteśmy słabi i że zostaniemy na całe życie w stanie, w którym nie chcemy być.

PUŚCIĆ OPÓR

Według mnie akceptacja jest jedynym rozsądnym miejscem, z którego możemy wyruszyć. Jest punktem startu, a nie metą, jak niektórzy zdają się myśleć. Akceptacja to nie to samo, co tolerancja. Dla mnie jest zabarwiona życzliwością i dozą ciekawości: dokąd możemy zajść? Jak daleko jesteśmy w stanie dotrzeć? Przede wszystkim jednak dodaje wiatru w żagle, bo pozbawia nas oporu. Bardzo nie lubię tekstów o walczeniu z cellulitem, walce o piękne włosy, powrót do formy czy cokolwiek innego. Z kim miałabym walczyć? Ze sobą walczę o te piękne włosy? O czym mówi ten język? Może wydawać się, że artykuł miał być o ciele, a ja rozwodzę się nad słowami, ale one mają kluczowe znaczenie w budowaniu relacji ze sobą. Kto przeze mnie mówi? Okładki gazet? Komentujący na Pudlu? Krytyczny rodzic? Koleżanki z liceum? Pierwsza osoba partnerska? Czyj język i spojrzenie opisuje dziś w mojej głowie moje ciało? Czy mogę zacząć jeszcze raz i przełączyć narratora na inny kanał? Czy zamiast walczyć o formę, płaski brzuch, zdrowe jelita, mogę się o nie postarać? Porzucić opór i tę energię skierować na działanie? Właśnie tak wpłynęła kiedyś na mnie książka Allena Carra Prosta metoda jak skutecznie rzucić palenie. Ona po prostu rozpuściła mój opór i sprawiła, że w swojej głowie stałam się podekscytowana wizją życia bez tytoniu. Nie było w tym podejściu nic z poczucia straty, zebrałam wszystkie siły i zamiast opierać się zmianie, znacząco ją przyspieszyłam. Rozpuszczanie oporu sprawdziło mi się w każdej życiowej sytuacji. Z moich doświadczeń wynika, że to właśnie opór pożera najwięcej energii i budzi najbardziej negatywne emocje. Kiedy tylko daję sobie przyzwolenie, mogę płynąć i nawet jeśli sytuacja, w której jestem, nie podoba mi się, wiem, że za chwilę będę już gdzieś indziej. To oczywiste, ale bardzo ważne dla mnie odkrycie. Mam zatem nadzieję, że praca nad akceptacją, odpuszczeniem oporu i zmianą wewnętrznej narracji sprawi, że presja idealnego ciała, którą odczuwasz, zmaleje, a twoja relacja z fizycznym ja się pogłębi.

MAŁE ĆWICZENIE NA SPOJRZENIE (NA SIEBIE ŁASKAWSZYM OKIEM)

Żeby postawić kropkę nad i, podrzucam ci cztery pytania, z którymi pracowałam z uczestniczkami kobiecych kręgów. Weź kartkę, długopis, zaparz ulubioną herbatę i wypisz przy każdym pytaniu przynajmniej pięć odpowiedzi.

  1. Co moje ciało dla mnie robi?
  2. Co kocham w moim ciele?
  3. Co jest we mnie wyjątkowego?
  4. Co mogę zrobić, by pozostać zdrowa/y i silna/y?

Już na sam koniec podpowiem ćwiczenie myślowe, które pomaga mi się ogarnąć, gdy mam do siebie zbyt dużo „ale”. Wyobrażam sobie ulubione zwierzęta, np. pieski, z cechami, o których my ludzie mówimy, że są defektami. Pieski o śmiesznych łatach, różnych oczach, dziwacznych wąsach. Kudłate i krótkowłose. Pieski bez łapki. Duże i małe. Właściwie wszystkie uważam za rozkoszne, nawet jeśli nie są jak z atlasu, nawet jeśli któryś wygląda jak miks pitbulla z jamnikiem i jeszcze z dodatkiem Reksia. Po prostu uwielbiam psy, ich osobowość, to jakie są radosne, sprytne i jak wspaniale komunikują się z człowiekiem. A potem się zastanawiam: dlaczego nie mogę w ten sam sposób patrzeć na moje ciało i na ciała innych ludzi? Wszystkim nam należy się jeśli nie miłość, to przynajmniej pełna spokoju i życzliwości akceptacja. PS Gdyby pieski i kotki nie pomagały, wyobraźcie sobie reklamę w TV dla wiewiórek, która reklamuje odżywki, szampony i wcierki do ogona, bo ogon musi się wpasować w kanon – ma być puchaty lub przystrzyżony u barbera, gruby lub chudy, z trwałą lub wyprasowany prostownicą. Ile to ma sensu? Jak ważne z tej perspektywy jest wkręcanie się w kanon? Jeśli wiewiórki nie pomogą, czuję się bezradna :).