Sezon zadowalania innych, czyli krótki poradnik, jak dotrwać do świąt i nie zwariować.

Zaczyna się niewinnie – kompulsywną potrzebą kupowania pięknych ozdobnych bombek choinkowych, świetlnych girland i planowaniem, co dobrego w tym roku upiekę. Bywało gorzej – rozpiską gości, prezentów, co dla kogo, komu w tym roku odmówić i kto spędzi święta sam.

W mojej głowie Last Christmas dość szybko zmienia się w southparkowe It’s Christmas time in hell. Jako typowy polski słoik z peselem millenialsa krążę po Polsce między domami rozwiedzionych rodziców, domami rodzinnymi osoby partnerskiej i dziećmi w tym wszystkim. O świętach myślę z rozżewnieniem gdzieś na początku tego wymagającego miesiąca, jakim jest grudzień, ale im bliżej, tym bardziej przypominam sobie, że to głównie stres, harówa i handlowanie z wiecznym niezadowoleniem, któregoś z członków rodziny.

Chcemy żeby było idealnie.

To stąd te dobrze przemyślane prezenty (z których część nigdy nie będzie odwzajemniona podobną dozą uwagi), próby wyczyszczenia przestrzeni, zjedzenia wieczerzy wigilijnej w kilku domach i zapanowania nad chaosem. I na to wszystko gruba warstwa obaw związanych z Covid, jak warstwa orzechowo mlecznej pasty kanapkowej, której nazwy nie będe wymieniać położona na świeżą chałeczkę. Jechać czy nie jechać? Zostać i sprawić zawód? A jednocześnie, być może to właśnie pandemia dla części z nas będzie pretekstem, by przemyśleć święta na nowo. Napisać tę historię po swojemu. Bez Kevina samego w domu, plastikowego barachła w czerwonym kolorze, może nawet bez choinki? Grudzień jest bowiem jednym z tych miesięcy, które obiecują rodzinne ciepło, spokojną atmosferę i celebrację chwili, a w rzeczywistości serwuje napinkę, stres, zgrzytanie zębami i awantury.

A gdyby świętować po swojemu?

Nie chodzi nawet o to, że świętować koniecznie trzeba. Po pierwsze coraz mniej Polaków związanych jest z religią, po drugie święta te osadzone są w polskiej tradycji, ale tradycja ta nie uwzględnia nowego modelu rodzin. Rodzin patchowrkowych, modelu chłopak, pies i dziewczyna = normalna rodzina, par nieheteronormatywnych i tak dalej. Jakby scenariusz nie obejmował różnorodności, nie był inkluzywny i nieco trącił myszką. A jednak wszyscy mamy w kalendarzu wolne i nic nie stoi na przeszkodzie, by po ciemnych i smutnych miesiącach zrobić sobie święta po swojemu – chociażby dlatego, że na to zasłużyliśmy po kolejnym, hardkorowym roku. Na pocieszenie dodam, że święta kościelne pokrywają się ze świętami z innych tradycji lub pogańskimi – wyznacza je bardziej rytm natury, niż Biblia, także religijni czy nie, możemy świętować końcówkę roku po swojemu.

Co jest moje?

Niektóre schematy są tak mocne, że wpadamy w nie jak śliwka w kompot bez zastanowienia. Normalnie, jak w nastoletnie zakochanie. A gdyby przyjrzeć się świętom i zastanowić – które tradycje są moje? Czego ja i moja rodzina potrzebujemy dla siebie? Czy NAPRAWDĘ musimy mieć umyte okna? A może wystarczy, jak będzie z grubsza ogarnięte? Potrzebujemy choinki, czy wystarczy gałązka świerku w dużym wazonie? Kupujemy prezenty, robimy je, a może zrzucamy się na wspólne doświadczenie? Czy potrzebujemy 12 potraw, sianka pod obrusem i iść na pasterkę? A może wystarczy nam to jedno konkretne ciasto, które musi zawsze stać w Wigilię na stole, a poza tym raczej będziemy świętować grzanym winem? Co jest moje? Po co mi to? Co jest cudze, automatyczne? Czy boję się porzucić to wpojone sacrum? W końcu święta mają służyć nam, regenerować nas i odżywiać, a nie być jeszcze jedną napinką na dowiezienie targetu. Zapytaj osób, z którymi świętujesz, czego potrzebują, co jest najważniejsze, bez czego się nie da, a co można sobie odpuścić. Możesz się zdziwić.

I jeszcze szczypta osiędbania.

Grudzień to czas bycia peoplepleaserem. Staramy się zadowolić wszystkich dookoła, domykamy rok w pracy, nadrabiamy rodzinne relacje, próbujemy nie zadbać znajomych i podpieramy ze zmęczenia twarz nosem. Kiedy dowieźć się nie udaje, zawsze można przykryć niepowodzenie konsumpcją. Można też inaczej – zadbać o siebie i swoje zasoby, wypisać na początku grudnia wszystko, co “powinno być zrobione” i na dobry początek wykreślić ⅓. Zamiast tego w kalendarz wpisz chwile odpoczynku i kiedy będzie cię ktoś nagabywał mów, że niestety masz bardzo poważne zobowiązania. Przygotuj sobie adwentowy kalendarz człowieka dorosłego – taki ze spotkaniem z przyjaciółmi na lampkę grzanego wina lub kompotu, wieczór na relaks w wannie z bath hero i książką, obejrzenie tego filmu, którego nigdy nie ma czasu obejrzeć, zbudowanie z dzieckiem fortu z poduszek na środku pokoju lub ułożenie szalonej ilości puzzli. Pamiętaj, że jesteś osobą dorosłą i masz prawo wybierać, co zrobisz, co trzeba, co się powinno. Możesz nie jechać w odwiedziny do toksycznej części rodziny, możesz wpaść, ale tylko na jeden wieczór, możesz zrobić święta u siebie na swoich zasadach, albo ubrać puszystą piżamkę i jeść pizzę nie przejmując się światem dookoła. Możesz napisać list z podsumowaniem mijającego właśnie roku, złożyć fotoksiążkę, gapić się w sufit i mieć luz. 

Starając się zadowolić wszystkich, nie zapomnij o sobie, w końcu ty też jesteś kimś. Myślę też, że po tym, jak czas zaciera nasze wspomnienia nie liczą się karpie w galarecie, ryby po grecku ani nawet makowiec. Liczy się to, czy dobrze się ten czas wspomina, czy było śmiesznie, lekko i czy wszyscy zdążyli odpocząć. Jeśli o coś warto zadbać w grudniu – to właśnie o to, jak będziemy się czuć i jak później będziemy to wspominać. Niech to będzie gromadzenie emocjonalnego zasobu, a nie jechanie na oparach, żeby w styczeń wejść z noworocznym kacem i zupełnie bez sił po grudniowym maratonie.

Dbajcie o siebie i do usłyszenia w 2022!